wtorek, 16 czerwca 2009

No to sru!

Wyjazd wydawał się być nader atrakcyjną propozycją – raz, że zapowiadały się całe 4 dni wspinu, a dwa, że mieliśmy zdobyć najwyższą skałę Jury – Sokolicę. Prognozy pogody nie były dla nas zbyt pomyślne, ale jak to się mówi, w kupie siła, więc wzięliśmy to na całe cztery klaty, z czego jedną szczególnie ładnie zbudowaną. Podróż z przystankiem w Milano przebiegła bez kłopotów, więc cali i zdrowi dotarliśmy na miejsce. Nieco gorzej poszły nam następnego dnia poszukiwania Zaklętego muru, które można by w skrócie opisać: „za górami, za lasami”. Nie obyło się również bez przeprawy przez strumień (zwał jak zwał), szczególnie przyjemnej dla Moniki w drodze powrotnej. Jak się okazało nasze metody wspinania na Zaklętym „w parach” i zjazdy na złożonej na pół linie wzbudziły nie lada zainteresowanie ;) Jak widać co kraj to obyczaj (lub co instruktor to obyczaj). Pełni sił witalnych i rozgrzani przed następnym dniem (czytaj oswojeni ze skałą) mogliśmy z podniesionym czołem wrócić do namiotu, gdzie ku radości naszych oczu spotkaliśmy Łysego (tym razem bez bandy).
Nie ma to jak „wielowyciągówka”, bo nic nie sprawia tyle radości, co popychanie pierdół na stanowisku z partnerem ;) Sokolica delikatnie poskromiona i to nawet dwa razy chyba nas polubiła, ponieważ nie pozwoliła na to, żeby dopadły nas opady niezapowiedzianego deszczu. Nie tracąc czasu wybraliśmy się jeszcze na małe zwiedzanie miasta Kraka, choć nie ukrywam, że najbardziej cieszyła mnie perspektywa wypasionego żarełka!
Sobota niestety nie była dla nas łaskawa i od rana (mimo ćwierkania drobiu) poczęstowała nas zdrowymi kroplami wody, więc gdyby nie Michał, praktycznie nie dotknęlibyśmy skały. Zebraliśmy więc cały rynsztunek i pomknęliśmy w kierunku Podlesic. Zdecydowanie miłym akcentem wyjazdu było ognisko u Łysego (gin + kiełbaski przegryzane rzodkiewką to jest to!!! o! o! o!) i skomplikowane dyskusje na tematy związane z wychowywaniem dzieci.
Na dobitkę, w słusznej obawie przed tłokiem w Rzędkach zaszczyciliśmy swoją obecnością Bibliotekę, gdzie zaskoczyła nas swoją szczególną urodą Lewa żółta ścianka – polecamy.

Naszym łupem (OS) padły:

Sokolica:
Lot na Brandysa
Lewy komin

Zaklęty mur:
Sekwencja
Noc listopadowa
Trawersy Kentucky (no prawie się udało ;)
Potańcówka

Góra Zborów – Młyny:
Bumerang (Piotrek)

Biblioteka:
Lewa Żółta ścianka
Droga bez nazwy (dwie drogi na lewo od LŻŚ)