niedziela, 11 stycznia 2015

Pierwsze foki za płoty

Robiłem co się dało: zaklinanie śniegu, ofiary całopalne, szamani, dałem na tacę, a przede wszystkim śledziłem prognozy opadów śniegu. Wszystko po to, żeby w dobrym stylu powitać nowy rok i zaspokoić głód skiturowy, który narastał u mnie od końca kwietnia. Na poprzednim wyjeździe, pod koniec grudnia, warun był tylko na naśnieżanych zjeżdżalniach w Białce. Tym razem prognoza mówiła, będzie ciapać żabami, miała rację. Po małych zawirowaniach w składzie osobowym, klaruje się ekipa: Dorota, Ania, Paweł i ja.
Jeszcze w takim składzie nie jechałem, niejasne przesłanki mówią, że zespół będzie szybki i sprawny w warunkach zimowych. Udaje nam się wcześniejszy wyjazd z Warszawy, w miarę wcześnie jesteśmy w Zako, na kolacji z kanapek i piwa. Śnieg nie rozpieszcza grubością pokrywy, więc przezornie na początek idziemy na butach zobaczyc jak sprawy się mają powyżej regla. Na rozgrzewkę i rozruszanie kości wybieramy grań Ornku. Faktycznie lodu więcej niż puchu, ale lekko prószy cały czas.
Ustawiam kamerę na grani żeby nagrała kilka ujęc i idziemy w kierunku Siwej Przełęczy. Ma byc rozgrzewkowo więc z rozpędu wpadamy na Starorobociański, tak jakoś wiatr zawiał w plecy. Do szczytu idziemy z krótkimi przerwami na huraganowe podmuchy wiatru. Wracamy granią żeby zebrac kamerę, okazuje się że ktoś nas uprzedził i zlikwidował statyw z nagrywającą kamerą. Jakby plecak leżał też by zabrali? Od tej pory nie zamierzam nigdzie zostawiac depozytu, plecaka, szpeju. Ani na grani, ani pod ścianą. Bo zaraz ktoś przyjdzie i zgarnie. Zchodzę wkurzony, na zejściu robi się ciemno, drobne kontuzyjki trochę nas spowalniają, schodzimy do schroniska Ornak na szarlotkę.
Przy wejściu siedzi gościu z odmrożonym palcem u nogi, myślę, nie jest źle, nam się dziś udało. Szybkie obdzwonienie schronisk i kamera namierzona. Dopadam gości w Kościeliskiej, są mocno zdziwieni "ale jak to?". Drugiego dnia mimo niesprzyjających warunków, biorę foki, zresztą przyczepione do pary nart. Idziemy do Piątki, Paweł cośtam o Zawracie zaczyna wspominac. Warunki piękne do samych wodogrzmotów, szmer fok, śpiew ptaków, podejściowe rozmowy o tym na czym Marynia zwykła siadac. Potem robi się lekko kamieniście, więc narty na plecak, i but, oczywiście turowy, taaaki wygodny. Na podejściu do progu jest trochę sniegu, trochę lodu, ale wąsko, więc zakładam dodatkowo raki, po prostu cycuś. Stopy reanimuję w schronisku.
Większośc drogi w dół to dreptanie w rakach, stopy mi potem za to podziękują. Zjazd z wodogrzmotów do Palenicy jest boski, mniam, dla takich chwil się żyje. Tymczasem śnieg sypie, samochód jakośtam się trzyma zakrętów, ale drogi niestety nie widac. W rekordowym czasie, zbliżonym do wieczności, dojeżdżamy do Zako. Na obiekcie sprawdzamy teorię Ani, pośliniony miś - żelek rzucony do sufitu, trzyma się conajmniej 3 dni (nazwaliśmy go Zygmunt). Przyzwyczajony do weekendowych wyjazdów, nie jestem przygotowany na trudy dnia kolejnego.
Paweł coraz śmielej mówi o tym Zawracie. 3 stopień zagrożenia lawinowego, grzeczne dzieci w takich warunkach siedzą w domu a przezorni turyści wędrują poniżej schronisk lub na Kasprowy. My znowu z rozpędu, właśnie na tę górę trafiamy. Pełno pań w kozaczkach i panów w lakierkach kontra nasze raki, gogle i czekany, zderzenie dwóch światów. Jedni i drudzy patrzą na siebie jak na idiotów. Schodzimy do Yurty na kolację. Ale nie, jedna kolacja to za mało, na szczęście pizzę dowożą również do Mrowców (tak, tak nazywa się miejscówka w której mieszkamy, nawiązanie do słynnego filmu klasy C "Mrowiec" :D).
Ostatniego dnia idziemy do Kondratowej (nie na Zawrat!), biorę narty, zostawiam je po jakichś 200 metrach, bo przez łzy nie widzę dokąd idę. Człapiemy na butach do schroniska mijani przez tłum skiturowców, wszyscy walą na Przełęcz pod Kopą, warun idealny, przeklinam własną niecierpliwośc. Dodatkowo zostaję ograny w karty w schronisku. Kopa znowu mi umknęła, Jarek, do 3 razy sztuka. Zejście urozmaicam sobie zjazdem na łopacie, a co! Do ronda dojeżdżam na nartach, oddajemy sprzęt, w samochód i do domu. Korków po drodze nie stwierdzono. 10 dni na zagojenie nóg i zaraz powtórka. Dzięki Dorota, Ania i Paweł za towarzystwo. Bardzo z nas sprawny zimowy zespół :)