poniedziałek, 14 czerwca 2010

Lepiej dojrzewać, niż zgnić, czyli męska wersja olsztyńskich opowieści.


Słowo się rzekło, więc trzeba napisać parę niemądrych słów, bo przecież nie od dziś wiadomo (wg. definicji Ani i Moni), że inteligentni mężczyźni po prostu się nie rodzą :)
 

To miał być spokojny, kulturalny wyjazd, a skończyło się jak zawsze. Dziewczęta po zeszłotygodniowym wypadzie z brylującym wysokim poziomem dobrego wychowania Mikim, łudziły się, że i tym razem będzie podobnie. Niestety to właśnie One wykazały się wszelkiego rodzaju niesubordynacją przestawiając (tak jak wyszły ze śpiworów ukazując w świetle księżyca swoje ŁADNE nogi - szkoda, że tylko Miki miał okazję to zobaczyć) nasz namiot i obracając go o 180 stopni. Żart o ile podstępny, o tyle nieudany, ponieważ podczas nieobecności dziewczyn, Miki zajął ich namiot i "okopując się" zajął strategiczną pozycję na karimacie :) Cała akcja (w wielkim skrócie) zakończyła się zamianą miejsc i w miarę spokojnym noclegiem aż do pobudki przez okolicznych stolarzy :)

Po obfitym śniadanku naparliśmy na Bońka (ale nie tego agenta), gdzie naszym wspinaczkowym łupem padło parę szczelin i jeden komin :) a szczególnie naprzykrzająca się młodzież nie zniechęciła nas do wspinania. Brawa dla Mikiego za kolejne VI.1 w kolekcji oraz dla Ani za... nową ksywę - jaszczurka :) Przymuszeni narastającym głodem wróciliśmy na porządny posiłek i odrobinę leżenia bykiem. Wieczorkiem pękło jeszcze parę ciekawych dróżek przy zamku, ale emocje miały zacząć się dopiero następnego dnia ;)


W niedzielę wybraliśmy się na zamkowe zaplecze w celu rozdziewiczenia kilku nieswornych szczelin :) co obrodziło w liczne ćwiczenia własnej asekuracji i wzmocnienie równie nieswornej tego dnia psychy. Wymęczeni bardzo nieznośną (i niedokończoną, ale ze znalezionym patentem) szóstką, zmuszeni byliśmy przyglądać się zaparkowanym pod skałą samochodom i dzikim zjazdom miejscowej młodzieży :) Poszło kolejnych parę wymagających dróżek - tak przynajmniej wyglądały z dołu w mojej roli obserwatora - i dwa bulderki na dobicie paluchów. Spragnieni miejskiego powietrza ;) zażyliśmy ostatniego podczas tego wyjazdu posiłku i udaliśmy się z powrotem do swoich codziennych kwater.

 

Wszystko, co nie zapisane niech pojawi się w komentarzach, a co pojawiać się nie powinno, niech pozostanie słodką, wyjazdową tajemnicą :))

niedziela, 6 czerwca 2010

O dwóch takich co wybrały się z Mikim na wspinanie

Jedna potykająca się non stop o sznurówki i nabijając sobie siniaki, druga pozbawiona głosu (karma?!) i skazana przez to na 3 dni milczenia (czyt. wykluczona z rozmów i dyskusji) oraz Miki, czyli ten, który o nas dbał i ogarniał - w trójkę wyśledziwszy lukę pogodową naparli śmiało na podlesickie skały.

Prosto z drogi, stwierdziwszy że ukulturalnić się od czasu do czasu można, wpadli na szybko do Biblioteki. Miki czytać umiał i od razu znalazł jedynkowe egzemplarze, potem szumu narobili bo pokazali wspaniałą technikę klinowania w rysach i wieczorem uciekli na team-bro-clajmbingowe rozmowy.

Następnego dnia byli sensjacją Apteki - opuszczając sie na półwyblinkach ratowali czerwoną kość cudzym jebadełkiem (bo własnego nie posiadali). Kość uratowana choć lekko powykręcała się z bólu...ale będzie żyć (ufff...)
Rozkręciwszy się na plusowych piątkach na własnej, przerzucili się następnie w ciszy i skupieniu na plusowe szóstki również na własnej ( i bynajmniej nie z powodu mojej niemożności mówienia). I oczywiście znowu padły rysy, bo przecież nie ma nic piękniejszego. Wieczorem, romantycznie przy zachodzie słońca próbowali swoich sił na nieco trudniejszej wycenie. Krew jak zwykle z palców się lała, słowa latały...chyba, że ktoś nie mógł mówić-walczył wtedy w ciszy dopingowany słynnym "świeży jesteś! wyciskaj!Obiadu nie będziesz musiała robić!"

Kolejny dzień przyniósł nam nowe wrażenia i sensacje (dbamy o to aby, o TBC głośno było jak ziemia długa i okrągła). Po pierwsze, od dziś lewa to prawa a każdy z nas ma pierwszą lewą i drugą prawą czyli nie tą lewą. Po drugie, to co łatwe jest trudne, a to co trudne nadal jest trudne i nie ma...no nie ma :) ( jak nie wierzycie zapytajcie się Mikiego, który z 6.2/2+ usiłował zrobić VI+ :) ). Po trzecie...hmmm...po trzecie na jedzenie do Rzędek nie ma co jechać bo drogie i 'be'. A po czwarte jeśli mija się 7 wozów straży pożarnej, a w każdym jest min 4 strażaków to znaczy że jest w czym wybierać :)

Oby pogoda w przyszły weekend była równie uprzejma jak teraz.

PS. Jest rysa do zrobienia.Przewieszona. Jeśli mi pożyczycie camy i zechcecie wesprzeć dobrym słowem dopingowym to gwarantuję Wam zajebiste zdjęcia.Możemy negocjować :) A rysa taka niczego sobie jest...