Prosto z drogi, stwierdziwszy że ukulturalnić się od czasu do czasu można, wpadli na szybko do Biblioteki. Miki czytać umiał i od razu znalazł jedynkowe egzemplarze, potem szumu narobili bo pokazali wspaniałą technikę klinowania w rysach i wieczorem uciekli na team-bro-clajmbingowe rozmowy.
Następnego dnia byli sensjacją Apteki - opuszczając sie na półwyblinkach ratowali czerwoną kość cudzym jebadełkiem (bo własnego nie posiadali). Kość uratowana choć lekko powykręcała się z bólu...ale będzie żyć (ufff...)
Rozkręciwszy się na plusowych piątkach na własnej, przerzucili się następnie w ciszy i skupieniu na plusowe szóstki również na własnej ( i bynajmniej nie z powodu mojej niemożności mówienia). I oczywiście znowu padły rysy, bo przecież nie ma nic piękniejszego. Wieczorem, romantycznie przy zachodzie słońca próbowali swoich sił na nieco trudniejszej wycenie. Krew jak zwykle z palców się lała, słowa latały...chyba, że ktoś nie mógł mówić-walczył wtedy w ciszy dopingowany słynnym "świeży jesteś! wyciskaj!Obiadu nie będziesz musiała robić!"
Oby pogoda w przyszły weekend była równie uprzejma jak teraz.
PS. Jest rysa do zrobienia.Przewieszona. Jeśli mi pożyczycie camy i zechcecie wesprzeć dobrym słowem dopingowym to gwarantuję Wam zajebiste zdjęcia.Możemy negocjować :) A rysa taka niczego sobie jest...
2 komentarze:
Wow - ale szybkość z tą relacją, mi po powrocie siły starczyło juz tylko na położenie się spać :)
Ooooo niezłe foty! Tylko szkoda, że tak mało, ale za to widać przygód nie zabrakło ;) Apteka fajna rzecz, chociaż ja (stary wspinacz, z wieloletnim doświadczeniem :))) pamiętam jeszcze haki z czasów Bolesława Chrobrego.. heh
Prześlij komentarz