poniedziałek, 15 lipca 2013

Sezon w pełni II

Tym razem relacja na świeżo, bo kolejne wyjazdy zlewają mi sie w jeden. Następny weekend według schematu - Tatry -> deszcz -> Olsztyn. Miłym zaskoczeniem była wizyta Kasi i Marcina, mieli nie jeździć do terminu porodu... ale że Kasia jest już po terminie to zupełnie inna sprawa ;) Znowu spaliśmy w garażu, miało to swoje zalety w postaci szaszłyków z grilla i wina. Następnym razem tylko zmienimy przepis, więcej mięsa, mniej cukinii... wina tyle samo. Weny do wspinania nie miał chyba nikt, pogoda nie sprzyjała, ale metrów parę urobiliśmy, na Słonecznych. Dalej po głowie chodzi mi "bez sensu tu odpadłeś", takie małe wspinaczkowe nemesis. W niedzielę przenieśliśmy się na Lipówki gdzie dominowało fajne płytowe skradanie. Marcin dał odpocząć kontuzjom, my powalczyliśmy na różnych wycenach, w większości zaskakujących. Jak zawsze wsadziłem palec nie tam gdzie trzeba, jak zawsze z głupoty, licznik dni restowych wyzerowany. Za to Ewa świetnie wykorzystała okazję żeby doszlifować dynamiczną asekurację:
 
 

Sezon w pełni

Po falstarcie najpierw w Chorwacji, następnie w Tatrach, miałem ciśnienie na długie drogi na własnej ...dlatego właśnie pojechaliśmy w Jurę, konkretnie do Olsztyna: Aga, Monia i ja. Długi korek, szybka podróż, wiatr we włosach i jesteśmy.
Zamieszkaliśmy Pod Aniołami. Anioły akurat kończyły siwuchę, wstawały na 7 do roboty na pobliskiej budowie. My zrobiliśmy po piwku i ustawiliśmy budziki na równie wczesną 10. Poranek powitał nas deszczem, spacerem na rynek, jajecznicą i sobotnią pracą dla niektórych.
Na wspinanie dobił do nas Maro z rodziną. W tak wzmocnionym składzie ruszylismy na Góry Towarne, jedyne miejsce w promieniu 100km gdzie nie padało. Pierwszy dzień władował nas w podobne drogi, dla jednych rozgrzewkowe, dla innych oznaczające walkę o życie :) Przy okazji dostaliśmy iście instruktorskie przeszkolenie od Mara, na temat zjazdów. Znaleźliśmy piękną rysę, startującą w takiej kleszczynie, że nikt nie chciał tam iść. Na szczęście za rogiem była kolejna rysa w zacięciu między płytami, kości siadały same, z wyjmowaniem było gorzej, ale Aga do perfekcji opanowała obsługę jebadełka. Odhaczyliśmy rejon w topo, z pogardą dla śmierci. Asekuracja, zwłaszcza pierwsze wpinki  były robione pod bardzo wysokich. Kokos, polecam ;). Zebraliśmy się przekąpać i sprawdzić komu gdzie się kleszcz przyczepił. Wpadliśmy do Żarek na jedzenie, wieczór upłynął na tarasowych rozmowach z piwem.
Niedziela powitała nas twarożkiem z 2kg sera, który starczył jeszcze na obiad i kolację. Trafiliśmy najpierw na Słoneczne, żeby popracować nad opalenizną. Przy okazji zaliczyłem pierwszy lot z agrafką w krótkiej acz burzliwej karierze - obwiniam zbyt gęstą asekurację. Potem przenieśliśmy się na Ganek Ewy, gdzie upolowaliśmy 30metrową rysę na własnej i równie długi filar.  Zwłaszcza rysa okazała się porządnym, psychicznym wspinaniem, z aspektami towarzyskimi. Monika zrobiła kolejną mocną cyfrę w stylu flash. Zestresowała się tym, że kluczowy trawers łatwo jej poszedł i prawie odpadła w trawkach przy stanowisku, ale wytrzymała do końca. Pouczona dzień wcześniej na temat zjazdów, z zapałem przekazywała wiedzę okolicznym zespołom.
Po wspinaniu skoczyliśmy na lody do Olsztyna, w ten sposób oszukaliśmy wroga wspinaczy - głód. Droga powrotna minęła szybko, sprawnie i przyjemnie.