..trudno zabrać się za opisywanie czegoś, co już minęło, bo nadal w serduchu szumi strumień z paklenickiego wąwozu i nie dopuszcza do głowy myśli o powrocie do rzeczywistości. Faktem jest, że kolejny wyjazd pod herbem Team Bro Climbing został zakończony, ale zacznijmy od początku..
Podróż podzielona została w sposób naturalny na dwie części: krótszą Wawa – Jura, i dłuższą Jura – Paklenica. W tym miejscu chylimy czoła przed Łysym za gościnę i nocleg, po którym pomknęliśmy przed siebie, naładowani pozytywną energią i sprężem. Nie mogło odbyć się bez przygód. Kiedy zdawało się, że wszystko pomyślnie zmierza do celu i nawet obranie różnych tras dojazdu (przez Słowację lub Czechy) nie przeszkodziło naszym rydwanom na ponowne spotkanie na trasie, w Słowenii czekała na nas niespodzianka - jedyne 185 eurasów mandatu za brak winiety na ośmio kilometrowym odcinku autostrady. Nie ma to tamto - przyjęliśmy karę na klaty pięciu rosłych mężczyzn (a dokładniej w konfiguracji 4 + 1) i ruszyliśmy dalej do celu. Szczęśliwie około 2.30 dotarliśmy do celu. Kołczu wykazał się wysokim poziomem wyrozumiałości wypuszczając nas pierwszego dnia na naprawdę rozgrzewkowe drogi. Pokonanie Nosoroga w iście żółwim tempie uświadomiło nam, że może wspinanie par excellence idzie nam nieźle, ale „zabawy” na stanowisku to dla nas zapomniana, magiczna wiedza. Jak się miało później okazać otrzymana reprymenda podziałała konstruktywnie i wpłynęła nawet na nie plątanie się lin ;) Kolejne dni przynosiły kolejne zdobycze, a poziom zbułowania wzrastał wraz z rosnącymi trudnościami dróg i zmieniającymi się warunkami atmosferycznymi. W każdym bądź razie nie zamierzaliśmy łamać regulaminu TBC i każdego wieczoru dzielnie dzierżyliśmy w dłoni Ożujsko, które stało się swego rodzaju symbolem wyjazdu :) Każdy łyk piwa pobudzał nasze wyobraźnie i przywodził do głowy coraz to nowe przemyślenia i filozofie, nie koniecznie związane ze wspinaniem.
Kiepska pogoda i osłabiona zmęczeniem psycha wymusiła na nas dzień restu, tym bardziej, że dużymi krokami zbliżało się największe wyzwanie wyjazdu – zdobycie Anicy Kuk (droga D.Brahm), czyli jakieś 300 m wspinania. W tak zwanym międzyczasie nadszedł czas na retrospekcję z ratownictwa. Tutaj pozdrowienia dla Team Bellucci, który wyciągał nasz rydwan z hipotetycznych tarapatów :) Tym razem pogoda nie stanęła nam na przeszkodzie i szczęśliwie wkroczyliśmy nie tylko na szczyt Anicy, ale kolejnego dnia zaliczyliśmy prawdopodobnie najbardziej czujne wyciągi całego wyjazdu. Na pożegnanie Paklenicy zaliczyliśmy ostatnią kolację „u Kika”, przypieczętowaną paroma łykami ;) lokalnego złotego trunku. Nasze kocie ruchy zostały oczywiście zarejestrowane przez specjalnie wynajętych fotografów i lada dzień powinny pojawić się w galerii. Serdeczne podziękowania dla destruktorów: Koparki (Kołcza, Belmondo) i Łysego oraz współtowarzyszy doli i niedoli: Moni (Bellucci), Radka, Michała i Janka.
Wykaz dróg przebytych w ramach TBC Expedition Paklenica 2009:
Dzień I (sobota): Bana Split, Joint (obie drogi na Parkiraliste), Nosorog (Kukowi ispod Vlake)
Dzień II (niedziela): Karamara sweet temptations (Veliki Cuk), Huggavugga (Nad Ijuskom)
Dzień III (poniedziałek): Saleski
Dzień IV (wtorek): Zubatac/Orada (Kuk Tisa)
Dzień V (środa): dzień restowy
Dzień VI (czwartek): Celiski stup
Dzień VII (piątek): D. Brahm (Anica Kuk)
Dzień VIII (sobota): Domzalski