wtorek, 13 lipca 2010

Wspinacze którzy gapili się na kozy

Podlesice, 34 stopnie w cieniu, delirium słoneczne, kozy i wspinaczka - dyscyplina sportu dla zdeterminowanych odlutków zdolnych połączyć doświadczenie z filozofią. Skutek? - "Świat potrzebuje teraz Jedi bardziej, niż kiedykolwiek".

Sobota upłynęła każdemu z nas pod znakiem 10 godzin bardzo dobrych dróg i jeszcze lepszych lotów. Wszyscy zebraliśmy ślady na całe życie. Jedni we wspomnieniach pamięci, inni niestety namacalne...Na szczęście na pokładzie mieliśmy lekarza :)

Niedziela to dzień Kozy. Koza Kicikici chciała zaznać życia wspinaczkowego i razem z nami wędrowała po Górze Zborów szukając cienia. Nie pomogły prośby, błagania, krzyki, jęki i stęki. Co kozę udało się zgubić, slychać było "meeeeeeee"(czyt. nie zostawiajcie mnie!) i galopujące w naszą strone kopytka. Kicikici dobiegała ciesząc rogi i znowu "meeeeeeee" (czyt. juz jestem! mozemy iść dalej). Przed Kozą uratował nas Budda i jego brzuch. Inna wersja mówi, że Kicikici sie nami po prostu znudziła - znalazła innych Jedi :) A to koza! a my? ruszyliśmy w stronę Ptaka i tam próbowaliśmy połączyć taniec w skale z tańcem deszczu.

Z wyjazdu wyłoniła się pewna zasada: za ładnie wyłapany locik oraz ściągnięcie zaplątanej liny należy się piwo :)

niektórzy mówią, że to szaleństwo :)


Brak komentarzy: