poniedziałek, 29 kwietnia 2013

Paklenica w jeden weekend

Paklenica to dla nas miejsce specjalne, esencja urlopowego wspinania, ciepło, morze, krótkie podejścia, Ożujsko i moc wspomnień. Ucieczka od rzeczywistości w wielką ścianę gdzie jednynym zmartwieniem jest jak wejść na top, żeby nie stracić naskórka. Majowe zawody speed climbing co roku gromadzą tłumy wspinaczy na dnie wąwozu. To dodatkowo tworzy kontrast między zatłoczonym wąwozem i okolicznymi górami, które wydają się jeszcze bardziej puste. Nic dziwnego że w tym roku wygłodniali górskiego towarzyskiego wspinania wybraliśmy Paklenicę jako cel.

Po wielu zawirowaniach wyklarowały się dwa zesoły, Monia ze swoją partnerką Agnieszką oraz
szybka trójka Włodek, Rafał i ja. Lanos mieści tylko 4 osoby, więc odpadł. Został Lublin Rafała (i spółki), Eurobus 2012, 9 osobowy, mocno stuningowany potwór, posiadający ring bokserski na dachu, basen, megafon oraz 12 calowe dildo. Chwila lekkiej paniki, bo samochód starszy niż suma lat wszystkich pasażerów, ale sprawdzony i po remoncie. Dodatkowo do ekipy dołączyli Aneta, Piotrek i Marcin.

Załadowaliśmy tonę żelastwa, lin i namiotów w samochód, w sobotę rano ruszyliśmy w drogę. Silnik przegrzał się przed Piotrkowem. Przed Częstochową metaliczne uderzenia wału korbowego stały się głośniejsze niż zwykle. Kontrolowana panika, szybki telefon po znajomych w poszukiwaniu mechanika w okolicy (dzięki Łysy!) wyznaczył nam nowy cel podróży, Kroczyce. Mechanik usłyszał dźwięki z silnika, zapytał gdzie chcemy dojechać, uśmiechnął się szeroko. W takiej sytuacji jedyne co mężczyzna może zrobić, to iść na loda. Wróciliśmy, diagnoza jednoznaczna, panewki korbowodowe, przy odrobinie szczęścia doturlamy się do Warszawy. Pojechaliśmy do Podlesic na stryszek, zrzuciliśmy rzeczy.

Dłuższa narada w której padały różne dziwne propozycje, wynająć busa bez AC, bo tani i w ładnym kolorze, Sokoliki i miłe sportowe wspinanie na mój rozjebany palec. Włodek dostał telefon z domu, że syn mu się rozchorował. Czyli wiatr w oczy i chuj w dupę. Towarzystwo wyjazdowe rozbiegło
się szybciej niż się zebrało. Nasz zespół postanowił przewspinać się do wieczora na górze Zborów, następnego dnia z rana kita podwinięta i staramy się dojechać do Warszawy. Monika też załatwiła sobie powrót do Warszawy ze znajomymi.

"Poddaliśmy się, więc ręce do góry, z rękoma podniesionymi do góry jest jeszcze zabawniej".

Wzięliśmy liny połówkowe (chyba jedyne w całej jurze) i poszliśmy na Sowę i Wielbłąda, wtajemniczać Rafała w szybką trójkę i wspinanie na własnej. Spotkaliśmy Łysego, chwilę ponarzekaliśmy na życie i naparliśmy na okoliczne drogi. Rafał bardzo szybko ogarnął dwie liny i kości i poprowadził swój pierwszy wyciąg na własnej. Szczegółów nie ma co opisywać, typowe piątkowe wspinanie w sobotę, ciekawe dialogi z konkurencyjnie-zaprzyjaźnionymi zespołami, życiowe rozmowy na stanowisku. Tylko ściana 35 zamiast 350 metrów. Ale klimat i radość z urobionych metrów były. O zachodzie słońca zabraliśmy się z Monią i Agnieszką na ognisko, kiełbę i piwko w miłym towarzystwie. Sen złapał nas na podłodze stryszku. Rano zapakowaliśmy się w samochód i udało nam się doturlać do Warszawy z prędkością 60-80km/h. Monika ostatecznie wróciła pociągiem.

Dogrywka zaplanowana jest na wrzesień, jeśli się znajdzie partner a najlepiej szybka trójka. Ale na siłę nie ma co szukać. Jak każdy wyjazd do Chorwacji i ten sporo mnie nauczył. Wspinaj się w zespole z ludźmi którym ufasz i jeśli umiesz liczyć, licz na zespół.

8 komentarzy:

wlodson pisze...

Jakby to ująć.. nie, nie da się tego ująć trafniej :)

Anna Wojtkiewicz pisze...

To wszystko dlatego, że mnie tam zabrakło pośród Was. Ze mną dojechalibyście do Paklenicy, jakby to powiedzieć...hmmm...bardziej skutecznie? ;-)
pozdrawiam z deszczowego Poznania,
Ania

wlodson pisze...

aha i jeszcze powiedz gdzie.. :) http://www.youtube.com/watch?v=HrquUi1at1s

PieknyDom pisze...

Masz ty talent do pisania, ale nie masz zdjęcia z dziury! :P

bellucci pisze...

Ja jeszcze byłam przekonana, że dotrzemy w Sokoliki. Zakupiłam nawet przewodnik;)
Niestety potem zadzwoniliśmy do Jacka....a w Sokolikach 5 stopni i pada deszcz...Prognoza na dalsze dni równie radosna.

piotrek pisze...

Zdjęcia z dziurami publikuję na innej stronie :P

krycha pisze...

No coz a nasza pozostala 4-ka z chorwackiej ekipy wspina sie na jurze. Pogoda jak na razie dopisuje, towarzystwa znajomego sporo, wieczorne ogniska, spanie w lasku i planowanie kolejnych wyjazdow. Sokoly moze jeszcze beda... patrzymy wciaz na prognozy. A reszta... no coz... zlozowala:-)

bellucci pisze...

Mi najbardziej podoba się punkt: planowanie kolejnych wyjazdów;)
Bo trzeba się ruszyć gdzieś jeszcze przed sierpniem!