piątek, 26 września 2008

Podlesice - łojenie krzyżówek

Ogarnięci głęboką chęcią zmęczenia rąk i nóg (może też odrobinę głów), dodatkowo wspierani średnio ciekawą wizją zimowego wspinania na paździerzu ;) !!! mimo padającego (bezustannie i wszędzie) deszczu !!! wybraliśmy się do Podlesic. Śląsko - mazowiecki skład zapowiadał mieszankę ściennej ekwilibrystyki z czołganiem się bez godności na kolanach.
Nie ma co ukrywać, że pierwszy dzień (poniedziałek) był najbardziej udanym z całego pobytu w Jurze, chociaż według obietnic synoptyków, dopiero kolejne miały przynieść słońce i możliwość spędzania całego dnia pod skałkami. Względnie mokry wapień pozwolił nam jedynie na rozgrzanie (wewnętrznie już rozpalonych) mięśni, ale przecież już środa miała zaszczycić nas istną „lampą” (jak się później okazało, każdego kolejnego dnia miała być lampa). Nie zrażeni wręcz pływającymi w wodzie chwytami (szczególnie dotyczyło do wszystkich klam) zostaliśmy przegonieni dopiero przez zbliżające się i groźnie wyglądające chmury deszczowe. Ukontentowani smakiem obiadu „U babuni” mogliśmy ze spokojem oddać się w ramiona Morfeusza. Na dobranoc postanowiłem jeszcze raz zachęcić współtowarzyszy do oglądania „Wściekłych pięści węża”, ale fakt, że kolejnego dnia nie domagali się kontynuacji, dał mi do zrozumienia, że jednak nie pozwolili się wciągnąć w filozoficzne przemyślenia braci Walaszków. Senne marzenia zakłóciło nocne buszowanie naszej nowej znajomej – myszy, która wydawać się mogło, bez przerwy skrobała, czy gryzła (coś) powodując tym spory hałas (spory jak na nocną ciszę). Tej nocy poddaliśmy się, czując swoją bezradność i brak pomysłu na zaradzenie nowemu, nieznośnemu sublokatorowi. [Dobra, trzeba przyśpieszyć ten opis, bo za chwilę wyjdzie jakaś epopeja ;) ]
Kolejny dzień, mimo ciągnącej się jesiennej, deszczowej aury, nie zniechęcił nas do wyjścia w teren. Jeśli nie wspinanie w górę, zawsze można pogimnastykować się odrobinę w… bok :) Z trudem i mozołem udało nam się pokonać prawie cały trawers ukryty w jednej ze skalnych (jam??) formacji, co dość dokładnie pokazuje fotograficzna relacja w galerii. Nie przejmowaliśmy się niezbyt sprzyjającymi warunkami. Wszak środa miała zaobfitować w powrót lata i gorejące słońce. Wieczór po raz kolejny upłynął nam w rodzinnej atmosferze. Tym razem w ruch poszły karty (głównie makao), zbiór zdjęć i durnych filmików. Kiedy wydawało się, że poznana noc wcześniej mysz da nam spokój, zaatakowała dość znienacka budząc wszystkich i zmuszając do przeprowadzenia akcji „śmierć myszy”. Akcja zakończyła się niepowodzeniem (ucieczką ofiary), ale warto przytoczyć, że w ruch poszedł morderczy kij od mopa, który swoją drogą nie miałby chyba zbyt dużej skuteczności. Działania bojowe zakończły się o 3:22 nad ranem zapchaniem mysiej norki przy użyciu zwiniętej, jednorazowej reklamówki.
Wybawienie pogodowe (?) – środa. W dalszym ciągu upojeni pozytywną energią, mimo padającego deszczu nie przestaliśmy wierzyć w pozytywne zmiany pogody. Uznaliśmy, że skoro nie udało się w środę, zapewne słońce zaświeci już w czwartek. Jako zapobiegliwi wspinacze uznaliśmy trzeci dzień za dzień restowy, co miało zaprocentować zwyżką formy dnia następnego. Środa okazała się być dniem typowo socjalnym. Nieskromnie trzeba w tym miejscu pochwalić wyczyn swój i Piotrka - ugotowaliśmy pyszne spaghetti!!!, które uzupełnione czerwonym winem wyceniam na co najmniej VI.3. Wieczorkiem zapełniliśmy swój czas oglądaniem filmów wycenionych na co najwyżej III, koszmarnymi opowieściami o Freddim Krugerze i innymi typowymi bajkami do snu. Choć bardzo chcieliśmy pozostać w Podlesiach jeszcze dzień dłużej, czwartek również powitał nas deszczem, co zadecydowało o powrocie do domu :( Nie będę zagłębiał się w szczegóły, ale podróż do stolicy zajęła nam około 11 godzin (dziękujemy ci PKP!!!) szczęśliwie przeplatana grą w makao i rozwiązywaniem szarad (z każdą szło nam co raz lepiej). Braki mam nadzieję uzupełnią nasze komentarze. Jedno trzeba przyznać – samo przebywanie w Waszym towarzystwie daje niezłą odskocznię od codzienności i szarości niektórych miejsc. Dzięki za wyjazd!!!






[txt=Włodek, foto=Ania]

7 komentarzy:

kokos pisze...

Ech taka pogoda potrafi popsuć wyjazd, ale stwarza też całkiem spore możliwości... :)

wlodson pisze...

...możliwości do picia browarów? :)) Z tym było raczej kiepsko - to też pewnie wina pogody :P

bartek pisze...

No wiec towarzyszu ( choć nasuwa sie pewne półsłowko) ładna powieść Ci sie napisała ;p I znowu okazało sie ze gdyby nie atmosfera to wspinanie nie byłoby takie atrakcyjne, przynajmniej to było wielce satyfakcjonujace :)

bartek pisze...

Ach Marysia nie burz się tak, gdyby nie mycha nie byłoby tyle wspomnień ;p i dziękuje ze ktoś dostrzegł moje wysiłki przy zmywaniu Waszych brudnych talerzy ;)

wlodson pisze...

p.s. wypaśne fotki :D

bartek pisze...

bo dobrzy modele...;)

piotrek pisze...

Niezależnie od pogody, było zajebiście. Powspinaliśmy się i tak więcej niż na niejednym weekendowym wyjeździe. Poza tym nawet siedzenie i opierdalanie się cały dzień było czystą przyjemnością. Tak jak wspominałem, proponuję powtórzyć to w weekend 10-12 października. Według moich najnowszych prognoz, ma być słońce i 30 stopni w cieniu ;P No a w przypadku totalnej pogodowej klapy zawsze pozostaje nam pożegnanie sezonu w wielkim stylu, z grillem, browarem i filmami/zdjęciami wspinaczkowymi.