niedziela, 15 grudnia 2013

Chiang Rai

Atmosfera Chiang Mai, zwłaszcza w weekend, robi się coraz bardziej męcząca, postanawiamy więc przenieść się do spokojniejszego i bardziej prowincjonalnego Chiang Rai. Wstajemy rano, zbieramy rzeczy, negocjujemy cenę przejazdu na dworzec z kierowcą busa. My idziemy, on jedzie obok nas i tak się targujemy. W końcu po zejściu do przyzwoitej ceny podjeżdżamy na dworzec. Wsiadamy do autobusu, klasa ekonomiczna, aż 4 fotele w rzędzie i jako przekąska tylko batonik i woda. Ale to i tak nadmiar luksusu.
Wysiadamy na dworcu parę kilometrów od miasta. Ten kurs nie jedzie do terminala w centrum. Jakieś 5 sekund po tym jak wysiadamy, podbiega naganiacz "tuk tuk? to city center?", cena to 100 bathów. Bus za 15 bathów stoi parę metrów dalej, słaby interes. W mieście też ignorujemy tuk tuki i idziemy nad rzekę w poszukiwaniu hostelu. Znajdujemy domek na palach, 3 osobowy pokój, miękkie łóżka i świetne naleśniki z bananami na śniadanie. Po drodze znajdujemy pizzerię, mamy już dość chilli i curry. Idziemy tam poczekać na Kasię, która właśnie wyszła z klasztoru. Pizza włoska ma niespodziewanie dużo chilli i curry, ale przecież jesteśmy daleko od Sycylii. Tego dnia snujemy się trochę po mieście i po ostrym targowaniu znajdujemy trekking na następny dzień. Rano podjeżdża po nas przewodnik, w średnim wieku z wąsikiem i bez zęba na przedzie. Ładujemy się do środka i jedziemy do portu. Stamtąd łapiemy łódź motorową w górę rzeki Kok. Tak dopływamy do "hodowli słoni".
Nie jest to tak turystyczne miejsce jak w okolicach Chiang Mai, ale jednak tłum białych na słoniach za dolary wszędzie wygląda tak samo. To obowiązkowy punkt wycieczki. Potem jeszcze Kasia robi sobie zdjęcie z bardzo dużym wężem, ja się trzymam z daleka od takich atrakcji. Blee... Węże. Wskakujemy na pakę samochodu i jedziemy coś zjeść, do wioski naszego przewodnika, jest smacznie i bez przeginania z przyprawami. Następnie do dżungli. Idziemy ścieżką, pajęczyny świaczą o tym, że jest to mało uczęszczany szlak, najpierw w górę, potem w dół, przez pola i lasy bambusowe. Docieramy do wioski tubylców i wodospadów. Nie jest to wioska do której trafia większość wycieczek, ale i tak coca cola trafiła już na półki osiedlowego sklepu a biali wywołują lekko zaciekawione spojrzenia dorosłych i wygłupy dzieci. Wracamy tą samą drogą, przez plątaninę ścieżek. Dojeżdżamy do domu już po ciemku. Jemy kolację i do spania, zmęczeni po spacerze.
Kolejny dzień mija pod znakiem 2 kółek. Pożyczamy skutery i jedziemy zobaczyć okoliczne atrakcje, białą świątynię i czarny dom. W jednym dużo otynkowanego na biało betonu, sporo luster i tłum turystów. W drugim polakierowane na czarno drewno i dużo martwych zwierząt. Zdecydowanie czarny dom robi większe wrażenie, trochę przytłaczające. Jedziemy na skuterach, ja z Moniką na plecach, Kasia sama, pierwszy raz na skuterze, prędkość maksymalna 20km/h po pierwszych 3 kilometrach mój skuter zaczyna się grzać, potem idzie dużo lepiej. Zaliczamy jeszcze przejazd z pełnymi plecakami, na dworzec, jeden plecak między nogami, drugi na ramieniu, trzeci u pasażera.
W Laosie transportuje się tak wszystko, od ryżu po bydło. Na dworcu okazuje się że ostatni autobus podjechał godzinę wcześniej. Bierzemy hostel najbliżej dworca, w stylu Reggae. Pierwszy raz od Bangkoku używam zatyczek do uszu. W perspektywie zrywka o 5:00 na pierwszy autobus do granicy z Laosem.







8 komentarzy:

Anna Wojtkiewicz pisze...

Taka cisza była, ze zaczęłam się zastanawiać czy przypadkiem nie przylaczyliscie się do protestów w Bangkoku. O tym, ze czekamy na zdjęcia, chyba nie będę wspominać :-)
Ps.w PL +7 stopni... wyjechaliscie i zima nie chce do nas przyjść :-)

piotrek pisze...

Zima czeka na mnie ;)

wlodson pisze...

"prędkość maksymalna 20km/h po pierwszych 3 kilometrach mój skuter zaczyna się grzać" - po prostu jechaliście za wolno i nie miał się biedny jak chłodzić :)

Jarek pisze...

Piter, jak wrocisz to dopiero wtedy bedzie "pogoda". Bloto pośniegowe i ciągły deszcz. Spróbuj odczarować swojego pecha do pogody.

piotrek pisze...

Na szczęście potem trochę przyspieszyliśmy ;)
A co do pecha do pogody, to zostawiłem go w Europie.

Anna Wojtkiewicz pisze...

Piękni, uśmiechnięci, wypoczęci, zadowoleni! Czego chcieć więcej? ;-) Osobiście już się nie mogę doczekać tych opowieści na żywo! ;-)

Jarek pisze...

Piter bedzie narzekac :)

wlodson pisze...

p.s. dlaczego Kasia na jednym ze zdjęć (tym w łódce) pozuje w spodniach od piżamy? ;)