sobota, 28 grudnia 2013

Serce Laosu


No i zbaczamy z utartych szlaków. W Vientiane jesteśmy jeden wieczór, nic ciekawego w nim nie ma, poza jedzeniem. Uciekamy na wschód do Lak Sao, w dosłownym tłumaczeniu "20 kilometr". Miasto leży 340km od Vientiane i 36km od granicy... Geneza nazwy jest dla mnie do tej pory zagadką.
Wybieramy to miejsce, bo jest największym skupiskiem ludzi w tej części Laosu. W praktyce to senna dziura na skrzyżowaniu dwóch dróg gruntowych. Można by tam nakręcić niejeden western. Po stwierdzeniu, że w miejscowości nie da się wypożyczyć dwóch kółek, przespać ani zjeść nic porządnego, cofamy się do bardziej turystycznego Nahin.
Pani która bierze nas na stopa na pakę ciężarówki, podwozi nas pod guesthouse swoich znajomych. Bardziej turystyczne w Laosie centralnym oznacza, że jest knajpa i guesthouse. Poza tym krajobraz przypomina pustynię. Temperatury też pustynne, w dzień upalnie, w nocy zimno.
Pożyczamy skutery i jedziemy do jaskini Kong Lor, jednej z głównych atrakcji wyjazdu. Cała jaskinia została wydrążona przez płynącą rzekę. Zwiedzamy naturalnie z pokładu łodzi, momentami trzeba przepłynąć przez progi albo wciągnąć łódź po płyciźnie. Silnik jest katowany, ja też mam swój udział we wciąganiu łodzi na skały, oczywiście po kolana w podziemnej rzece.
Fajna zabawa i świetne widoki... jeśli podkręci się światło czołówki ;). Kolejne dwa dni chcemy spędzić robiąc 350km pętlę przez Laos, na skuterach. Ponieważ w całym Nahin są tylko 3 skutery a ten na którym jadę do Tham Kong Lor nie ma lusterek, świateł, przedniego hamulca, prędkościomierza, wskaźnika poziomu paliwa i kilku innych części, decydujemy się jechać na dwóch.
Kolejne 2 dni obijamy tyłki o siodło na Laotańskich bezdrożach. Z ciekawych widoków poza górami mijamy ogromny projekt elektrowni wodnej, która dostarcza prąd dla całego kraju. Lasy zatopione przez sztuczne jezioro robią wrażenie, u nas nazywałoby się to katastrlofą ekologiczną. W Laosie to cud inżynierii, ot taka różnica w perspektywie.
Po drodze spotykamy dużo ludzi, słabo mówią po angielsku, ale zaczepiają i chętnie rozmawiają, nie próbują nic sprzedać. To coś nowego dla nas w tym kraju. Kończymy pętlę, spędzamy w Nahin jeszcze jedną noc i szykujemy się do podróży do Wietnamu. 
Na odchodne, po śniadaniu, dostaję urodzinowe ciastko od właściciela jedynej dobrej knajpy w mieście, to już 24 grudnia.

4 komentarze:

AC pisze...

Ooo - duch łażenia po dziurach w narodzie się rodzi? ;-)

Grzesiek pisze...

Relacje nabrały tempa, tak trzymać, myślę że nie tylko ja wyczekuje kolejnych news'ów :) Pozdrawiam.

piotrek pisze...

Dziur w ziemi mamy na razie dość, może jeszcze zobaczymy jedną w Wietnamie, ale teraz zdecydowanie mamy niedobór słońca. A relacje pojawiają się żeby nadrobić zaległości braku internetu przez parę ostatnich dni :)

Anna Wojtkiewicz pisze...

hehe to co? Po powrocie w Taterki do jaskiń Was zabrać? ;-)