środa, 25 grudnia 2013

Lao Lao


Laos jest inny. Widać to już po stronie tajskiej. Wysiadamy z autobusu w Chiag Kong, stamtąd tylko 3km do promu i granicy. Bierzemy tuk tuka do przejścia, cena widnieje na tablicy, o targowaniu się nie ma mowy. Dojeżdżamy do promu, kierowca tuk tuka znika a celnik informuje nas że to przejście jest zamknięte a cały ruch odbywa się nowym mostem, 15km w przeciwną stronę. Znowu tuk tuk, tym razem na dobrą granicę. Płacimy za autobus przez Most Przyjaźni nr 4, płacimy za wizę.
Formalności zajmują około 45 minut w trakcie poznajemy trochę backpackersów, wszyscy zmierzają w tym samym kierunku. Wsiadamy w tuk tuka w Laosie i jedziemy na przystań slow boat. Dziewczyny nie chcą słyszeć o ślizgaczach, 60km/h po Mekongu. Cóż, następnym razem :). Slow boat odpływa według harmonogramu o 10:30. Na przystani jesteśmy o 13, kupujemy bagietki i piwo, odpływamy po 14. Laos. Spędzamy cały dzień na łodzi do Pak Beng, na pokładzie sami turyści, wszyscy wymieniają się doświadczeniami i opowieściami.
W poszukiwaniu jedzenia i noclegu dołącza do nas Andre, niemiecki backpackers, w koszulce "Polska". Opracowujemy tajny polsko-niemiecki plan, następnego dnia na łodzi wisi kartka "WiFi: slowboat password: tooslow4u", a my mamy mnóstwo śmiechu z nałogowych facebookowiczów. Drugi dzień na łodzi to pierwszy deszcz w Azji. Chwila ulewy, potem cisza. Krajobraz wokół Mekongu zmienia się, pojawiają się porośnięte krzakami... tfu, krzewami ;) wapienne kolumny gór. Koszulka "Polska" przyciąga Mateusza i Louise, polsko-irlandzką parę.
Łódź dopływa do brzegu kilkanaście km od Luang Prabang, wszyscy turyści muszą wysiąść i zapłacić za tuk tuka do miasta. Grupka lokalsów popłyne dalej do centrum na łodzi. Laos. Ludzie dzień po nas próbują płynąć do cetrum, jednak godzinne negocjacje kończą się fiaskiem. Znajdujemy przyjemny guesthouse, oglądamy miasto nocą a na jedzeniu spotykamy połowę pasażerów łodzi.
Następnego dnia pożyczamy rowery i jedziemy zobaczyć okolicę. W miarę zwiedzania, do naszej czwórki: dziewczyn, Andre i mnie, dołączają spotkani przypadkiem Mateusz i Louis. To bardzo małe miasto ;) Poza miastem widać biedę, ale ludzie są uśmiechnięci i życzliwi. Laos jest odczuwalnie droższy od Tajlandii, zwłaszcza Luang Prabang, większość towarów jest importowana spoza granic.
My przerzucamy się na lokalne produkty. Przez dwa dni opijamy się kawą, beer lao i objadamy pieczywem. Spuścizna po francuskiej kolonizacji. Zaliczamy kąpiel w wodospadzie, deszcz i skoki do wody, obserwujemy poranną procesję mnichów i turstów robiących im zdjęcia z bardzo bliska. Wieczory mijają na rozmowach przy winie ryżowym przed domkiem.
Ale 2 dni w tym miejscu to za dużo, ciągnie nas na południe, do Vang Vieng, zresztą cała ekipa się przenosi. Kupujemy bilety i ruszamy w drogę.










2 komentarze:

AC pisze...

Wi-fi na łódce? Rozumiem, że dzięki temu mamy kilka zdjęć na blogu ;-))) Tak trzymać! ;-) Kiedyś jak nam kazali śpiewać hymny narodowe dumnie zaśpiewaliśmy: Jesteśmy na wczaaasach, w tych góralskich laaaasach, w promieniach słonecznych opalamy się... ;-)

Jarek pisze...

Zdjęcie z niedzwiedziami: Monia bardziej przypomina Brunatnego Misia niż ta rzeźba.