niedziela, 19 listopada 2017

Mandalay - inny wymiar Birmy

Docieramy do Mandalay, drugiego co do wielkosci miasta Birmy, leżącego w centrum kraju.  Okazuje się,  że mieszkamy w tym samym hostelu co poznana w busie filipińsko-niemiecka para. W cenie biletu mamy podwózkę songthaewem (taki pickup z dachem I ławkami z tyłu) do drzwi.
Przy okazji pierwszy rzut oka na miasto.  Po Yangon, szykujemy się na smród, syf i chaos. Mandalay w skali azjatyckich miast,  jest nawet czyste,  ładne,  Tylko strasznie tu gorąco.  Idziemy coś zjeść po podróży,  to w tym mieście poznajemy najlepsze przysmaki Birmy, ale po kolei.
Pierwszy dzień mija pod znakiem kuchni indyjskiej (wpływy kultury indyjskiej są dość widoczne w tej części kraju). Dostajemy curry z kurczakiem i ryżem, cienki chlebek, warzywa – marchew,  ogórek,  fioletowa rzodkiewka. Potem to odchorujemy. 
Zwiedzanie Mandalay dzielimy na dwa dni,  pierwszy dzień – sami zwiedzamy miasto na skuterze,  drugi – razem z zaprzyjaźniona parą Freddym i Glorią bierzemy taksówkę,  żeby zobaczyć stare stolice Birmy, pagody oraz najdłuższy drewniany most na świecie. Jazda skuterem w Birmie, jest łatwiejsza niż w Wietnamie,  ale trzeba przywyknąć do innych zasad ruchu drogowego.
Fabryka złotych liści 
Pierwszeństwo jest sprawą względną,  trzeba się przepychać by wyjeżdżać z dróg podporządkowanych. Jadąc główną,  trzeba być przygotowanym na to,  że ktoś będzie się przepychał z podporządkowanej, tuż przed tobą.  Kierunkowskaz przy wyprzedzaniu nie jest wymagany,  ale klakson – konieczny.
Jedziemy pozwiedzać miasto – zaczynamy od klasztoru zbudowanego w całości z drewna tekowego, potem przychodzi czas na złotego buddę, złotą stupę, targ. Oglądamy też pałac królewski otoczony ze wszystkich stron poligonem i bazą wojskową.
Psy są wszędzie
Na zachód słońca jedziemy na wzgórze Mandalay, z którego roztacza się piękny widok na całe miasto, jeśli tylko nie zasłaniają go turyści z Chin. W obliczu tłoku postanawiamy uciekać.  Słońce chowa się za horyzontem w trakcie naszego zjazdu z Mandalay Hill.
Wieczorem zabieramy się za birmański street food. Jedzenie jest bardzo tłuste i smaczne.  Próbujemy naleśniki z nadzieniem z warzyw i chilli, smażone na wklęsłej patelni na środku ulicy, oraz ciastka “męża i żony”, smażone w półkolistych zagłębieniach wielkiej patelni, a potem zlepiane ze sobą w kulki – nadziewane warzywami (na ostro),  jajkami przepiórek albo ciastem. 
Ale nasze ulubione są chyba naleśniki na słodko, z kokosem dla Uli, z orzeszkami ziemnymi dla mnie.
Następnego dnia ruszamy w podróż taksówką, razem z Glorią i Freddym. Na początek jedziemy zobaczyć fabrykę złotych liści. Pewną formą modlitwy jest naklejanie na posąg Buddy cienkich listków złota.
Dzięki takim wyklejankom, posąg w Mandalay zwiększył dziesięciokrotnie swoją wagę w złocie przez ostatnie 80 lat. Fabryka złotych liści składa się przede wszystkim z uklepywania (przez kilka godzin) bryłek na cienkie listki. Jest oczywiście też marketing i pakowanie, ale samo uklepywanie złota jest najciekawsze.
Degustacja betelu
Gloria ocenia proces okiem znawcy, wioska na Filipinach z której pochodzi, jest znana z obróbki złota.  Po fabryce liści przychodzi czas na oglądanie klasztoru i miliona stup, z których każda na pewno jest inna i ciekawa. Jedna miała być największą na świecie,  ale nigdy nie została ukończona a trzęsienie ziemi też zrobiło swoje,  do innej da się Tylko odpłynąć łódką, żeby potem wsiąść do powozu i być wożonym, wszystko za miliony bimbałów. 
Nie dało się przetłumaczyć że koniem nie,  “Hello, horse cart?”. Ostatecznie,  mimo że “very far, ten kilometer”, oglądamy to co chciemy w godzinę,  na piechotę. Dzień kończymy oglądając zachód słońca z mostu U Bain, najdłuższego drewnianego mostu na świecie. Powrót do Mandalay to jeden wielki korek.
Postanawiamy przedłużyć nasz pobyt o jeszcze jeden dzień,  powęszyć po targu i zobaczyć Jade Market, czyli wytwórnię i targowisko szmaragdów.
Ciężko pracujące dzieci
to widok typowy dla Birmy
Oglądamy tam cały proces obróbki kamieni,  od cięcia przywiezionych skalnych bloków na mniejsze,  w jednej budce, po internetowe aukcje,  prowadzone na żywo w budce obok.  Oczywiście jest też dużo stacji szlifierskich i rzeźbiarskich. Zostajemy na targu poczestowani betelem, lokalną używką na bazie tytoniu. Betelu się jednak nie pali, tylko żuje, wszyscy miejscowi plują tym potem na chodnik, zostawiając rdzawe ślady.
Uli bardzo nie smakuje, dla mnie jest całkiem w porządku. Ale nie na tyle, by mieć pomarańczowo-czarne zęby jak lokalesi. Idziemy też na przedstawienie teatru kukiełek, Birmańskie wydarzenie kulturowe.  Jest ok, ale komary zjadają nas żywcem. Następnego dnia opuszczamy nasz przytulny hostel w Mandalay i ruszamy w podróż do Kalaw, do tajemniczego stanu Szan, połazić po dżungli. 200 km podróży samochodem zajmie nam 6 godzin. Podróżowanie po Birmie to przygoda.

1 komentarz:

Władca Oriona pisze...

Super zdjęcia. Dziękujemy!
Dlaczego inny wymiar Birmy? Inny od Bagan? Może to właściwa perspektywa.