środa, 29 stycznia 2014

Angkor What?

Siem Reap, czyli miasto które napuchło turystyką przez obecność kompleksu Angkor Wat, wita nas serdecznym "tuk tuk?". Tym razem hostel za nas wybiera kierowca, upiera się, że zawiezie nas wszędzie, gdzie zostaną spełnione nasze wymagania co do standardu i ceny, a następnego dnia będzie nas woził wszędzie gdzie tylko chcemy. Oczywiście na miejscu cena pokoju jest inna, ale targowanie się załatwia sprawę.
Kierowca też dostaje prowizję. W mieście, w którym na jednego turystę przypadają trzy tuk tuki a najlepszym sposobem na zarobek jest wożenie ludzi po Angkorze, wszystkie chwyty dozwolone. Na tę dolegliwość cierpi całe Siem Reap, biedni ludzie próbują wyciągnąć jak najwięcej pieniędzy od bogatych turystów po to żeby się dorobić, zatrudnić biednych ludzi, żeby oni wyciągali kasę od turystów. The circle of life.
Tego samego dnia jedziemy zobaczyć pływające wioski na Tonle Sap. Jezioro jest ogromne, a mieszkańcy biedni. Łódki z turystami pływają i zaglądają do okien a korporacja która to organizuje zagarnia pieniądze dla siebie. Ludzie z wiosek wyłączeni są z obiegu pieniędzy. Fajnie było to zobaczyć, ale wizyta pozostawia niesmak.
Kolejnego dnia przychodzi pora na Angkor. Agnieszka bierze wycieczkę z przewodnikiem, Monika i ja jedziemy na rowerach. Co tu pisać, wrzucę parę zdjęć. Miejsce jest ekstra, przeszkadza tylko tłum ludzi, oraz gra biedny miejscowy vs. bogaty turysta. Ponieważ w hotelu dowiadujemy się, że po 3 dniach zostaniemy wyrzuceni, bo pokój ma kolejną, droższą rezerwację, wolimy wyprowadzić się na własnych zasadach.
Rano Agnieszka jedzie znowu do Angkoru, a my przeprowadzamy się w nowe miejsce, dużo tańsze, bez tuk tuków przed wejściem, za to ze szpitalem i apteką na parterze, kroplówka dostępna od ręki. Przez resztę dnia krążymy po mieście, próbujemy miejscowego jedzenia i robimy zakupy. Kiedy Agnieszka wraca z Angkor Wat, idziemy na kolację, której towarzyszy pokaz Apsary, lokalnego tańca.
W przeciwieństwie do innych pokazów tańca, na których byliśmy, ten jest bardzo nudny. Wieczorem klub mugga ściąga w hostelu jakiś napój w stylu wina, a klub złego diabli nie biorą, uzupełnia notatki z wyjazdu ;) Chcąc skorzystać w pełni z pobytu w Angkor Wat, jadę z rana zobaczyć dalej położone świątynie, najpierw tuk tukiem z Agnieszką, potem sam rowerem.
Poza jednym wyjątkiem, im Wat dalej położony od Siem Reap, tym mniej turystów i bardzej sympatyczni miejscowi. Da się znaleźć tę mało turystyczną, uśmiechniętą i sympatyczną Kabodżę. Wystarczy przejechać 30km rowerem i wejść po 630 stopnach na szczyt góry. Po świątyni oprowadza mnie nudzący się policjant, a popijając mleczko kokosowe pomagam odrobić pracę domową z angielskiego. Wieczorem jem ostatnie danie khmerskiej kuchni, potem kupujemy bilety do Tajlandii i żegnamy się z Kambodżą.

2 komentarze:

Anna Wojtkiewicz pisze...

wszystko super i pięknie, ale Was tak mało na zdjęciach. Nawet nie wiemy czy macie już tatuaże na twarzach czy to jeszcze przed Wami :-)
ps. w PL czeka na Was zima pełną gębą :D

AC pisze...

Fakt - najfajniejsze wrażenia sa w miejscach mniej popularnych i mniej zatłoczonych przez turystów. Pytanie jaki kierunek obrać żeby mieć mniejszą styczność z wszech ogarniajaca komerchą?... Coś mi podpowiada, że wschód, ale ten rusko języczny...