piątek, 17 stycznia 2014

Feng i shui, czyli na południe


Z Ninh Binh jedziemy do Son Trach zobaczyć wietnamskie jaskinie. Autobus sypialny wyrzuca nas w środku nocy na drodze krajowej nr 1, na jakimś skrzyżowaniu. Na miejscu czeka na nas taksówka. Jako że nie mamy innej możliwości, po godzinie negocjacji, wsiadamy i ruszamy w drogę. Po drodze samochód łapie gumę, wymiana koła zajmuje jakieś 5 minut, mają wprawę. W Son Trach oglądamy jedną jaskinię z łodzi, drugą na piechotę. Wietnamczycy wiedzą jak zrobić show, każda komnata podświetlona jest kolorowym światłem. Jednocześnie nie wygląda to kiczowato.
Aby dostać się do Hue, wkręcamy się na wietnamską wycieczkę. Obrotna przewodniczka chce wyciągnąć od nas jak najwięcej kasy, robi się trochę nieprzyjemnie kiedy się nie dajemy, ale po paru tygodniach w Wietnamie jesteśmy do tego przyzwyczajeni. Po drodze, w autobusie, zorganizowane zostaje wietnamskie karaoke.
W Hue płyniemy na rejs rzeką perfumową, oglądamy groby cesarzy oraz starą stolicę kraju, z kolejnym zakazanym miastem. Poza tym samo Hue pełne jest sklepów z pamiątkami i gości na skuterach próbujących sprzedać turystom marihuanę wątpliwej jakości. Dalej przenosimy się do Hoi An, reklamowanego jako miasto artystów.
W praktyce to jeden wielki sklep z ubraniami poprawianymi na miarę i pamiątkami robionymi w Chinach. W Hoi An płacimy za podróżowanie w grupie, 5 tygodni każdy może zacisnąć zęby i przetrwać, ale w końcu przychodzi rachunek do zapłacenia, szkoda że tak późno. Ogromnym biznesem w Hoi An jest organizowanie lekcji gotowania.
Nie jest ono tak fajne jak w Tajlandii, ale jest dla mnie największą atrakcją miasta. Są też fajne bary z tarasami nad rzeką. Reszta Hoi An bardziej zniechęca, nawet francuska architektura kolonialna nie ma uroku laotańskiego Luang Prabang. Ale nic to, czas ruszyć dupę do Kambodży.

1 komentarz:

AC pisze...

... Wątpliwej jakości... Piotruś - THC po powrocie będziesz badać? ;-)